Jak wygląda mój typowy dzień pracy?

Wiele osób postrzega pracę architekta wnętrz jako spełnienie marzeń. Częste wycieczki do IKEA, spotkania w pięknie zaprojektowanych wnętrzach, wybieranie kolorów, tkanin i materiałów czy wreszcie godziny spędzone przy scrolowaniu Pinteresta w poszukiwaniu inspiracji – to brzmi jak bajka, nie?
No bo jest! Nie mam zamiaru opowiadać Ci dzisiaj o tym, że to taki ciężki zawód, wymagający wielu wyrzeczeń i tak zajmujący, że czasem siedzisz w pracy, mimo, że leżysz w łóżku. W internetach wystarczająco dużo osób narzeka na swoją pracę, którą tak naprawdę totalnie uwielbia. Robią to dlatego, że chcą pokazać, że ich zawód jest mega ważny i wymaga niesamowitego charakteru i zaangażowania. 
A ja tam nie potrzebuję Ci niczego udowadniać. Bo ja uwielbiam swoją pracę i wiem, że Ty wiesz, że architekt wnętrz to fajny i potrzebny zawód. Inaczej nie czytałabyś tego bloga 🙂 Za to mogę Ci pokazać, jak wygląda przeciętny dzień mojej pracy. Co tak naprawdę robi architekt wnętrz i czy faktycznie moja praca polega głównie na siedzeniu przy komputerze? Czy jest tak źle, jak pokazują to inni projektanci, że śnią mi się rodzaje paneli podłogowych i wzorniki farb? A może właśnie całymi dniami leżę na kanapie w oczekiwaniu na wenę, która potem pozwoli mi w ciągu godziny przygotować projekt mieszkania? No i wreszcie – czy projektant potrzebuje całej walizki sprzętu, czy wystarczy mu jeden komputer – taki jak Lenovo Yoga 920?

No cóż, nie dowiesz się, jeśli nie klikniesz “czytaj dalej”.

Mój dzień zaczynam od porządnej kawy z ekspresu, krótkiej sesji jogi i ogarnięcia biurka. Nie ma inaczej – to moje małe rytuały, które pozwalają mi zacząć produktywny dzień. Odhaczając te trzy filary, zasiadam do biurka, włączam komputer i muzykę. Pierwszą rzeczą, za którą się łapię jest mail i social media. Sprawdzam, czy nie ma żadnego pożaru do ugaszenia (rysunek wykonawczy na wczoraj, bo Pan Mietek jednak bez niego nie ogarnie), a informacje, którymi mogę zająć się później wrzucam do listy zadań na Trello. Następnie na oślep losuję zadanie z listy i przystępuję do pracy.
Nie no, żartuję. Zaczynam oczywiście od najtrudniejszego zadania, jak przykazują wszystkie poradniki dotyczące produktywności. 
Chyba, że akurat nie mam na nie ochoty, wtedy rozpoczynam od najprzyjemniejszego, ale potem od razu biorę się za to trudne.

No dobrze, przyznaję się – czasami to najtrudniejsze zadanie zostawiam na popołudnie i wtedy zwykle okazuje się, że wcale nie było takie złe i mogłam zabrać się za nie wcześniej.

Nie mam jednego, utartego schematu dotyczącego kolejności zadań – głównie dlatego, że prowadzę kilka projektów na raz i podczas gdy jeden jest na etapie wizualizacji, w drugim dopiero rozmawiamy o kolorach i moodboardach. Z tego powodu mój przeciętny poniedziałek potrafi wyglądać całkiem inaczej od przeciętnego wtorku, który znowu zupełnie nie przypomina przeciętnej środy. Postaram się jednak wyciągnąć średnią z całego tygodnia i przybliżyć Ci zadania, z jakimi zmagam się na co dzień.

Zbieranie materiałów

Jako że nie projektuję dla siebie, a dla kogoś, muszę się najpierw dowiedzieć, jak ten ktoś żyje, co lubi, a czego nie. Brzmi jak robota dla detektywa, co? Ja wybrnęłam z tego nieco inaczej. Każdemu mojemu klientowi podsyłam ankietę dotyczącą preferencji. Dzięki kilku prostym pytaniom mam podstawę, którą później ewentualnie uzupełniam dodatkowymi informacjami. Jestem cholernie dumna, że na to wpadłam.

Zdarza mi się także jechać na budowę i w śmiesznym kasku latać z metrówką i dalmierzem po mieszkaniu. Nie jest to moja ulubiona rozrywka, ale dzielnie znoszę tą część mojej pracy 😉

Drugim krokiem w tym zadaniu jest oczywiście podsumowanie i zebranie najważniejszych informacji w jednym miejscu. U mnie zawsze jest to papier – notes lub kartka na której w punktach wypisuję najważniejsze sprawy, rysuje koślawe rzuty pomieszczeń wraz z wstępnym projektem funkcjonalnym i używam wielu znaków zapytania i wykrzykników. 

Szukanie inspiracji

Myślałam, że będzie tak:
A częściej jest tak:
Oczywiście nie szukam ich wyłącznie na pintereście, choć kłamstwem byłoby mówienie, że inspiruje mnie szum wiatru i kolor gołębia na dachu. Skłaniam się bardziej ku bezpośrednim inspiracjom – przeglądam wnętrzarskie katalogi, spaceruję po sklepach z meblami i dodatkami, czytam branżowe książki i blogi. Lubię też oglądać filmy, których akcja toczy się we współczesnych czasach – łatwo wtedy podglądnąć ciekawe rozwiązania scenografii. 
Ale nie da się ukryć – najczęściej po prostu siadam na kanapie z laptopem i odwiedzam ulubione strony wnętrzarskie, szukając ciekawych elementów, które potem mogę złożyć w całość we własnym projekcie. 

Proces twórczy

W zależności od tego, jak pójdzie mi szukanie inspiracji, proces twórczy może być bardzo łatwy i przyjemny lub wyglądać tak:
Jak widzisz, w tym zadaniu cały czas towarzyszy mi notes. Wiem, że niektórzy projektanci używają wyłącznie komputerów, ale na moją wenę bardzo mocno oddziałuje sam proces pisania – wszystkie projekty czy wpisy blogowe mają swój początek w formie nabazgrolonych punktów, strzałek, linii i wykrzykników. W taki sposób najłatwiej mi się myśli i układa z pojedynczych klocków jakąś sensowną całość. Czasem idzie szybciej, czasem wolniej, ale ostatecznie proces kończę przy komputerze, z gotowym moodboardem i całkowicie wyczerpanymi pokładami energii twórczej.

Projektowanie

Tak naprawdę dopiero tutaj dochodzi do sławnego siedzenia przy biurku po piętnaście godzin dziennie. Wcześniejsze etapy często odbywają się na kanapie, w tramwaju, przy śniadaniu albo po dwóch lampkach wina. Projektowanie wymaga jednak posadzenia tyłka na krześle na co najmniej kilka godzin. 
Nie zawsze też można być pewnym wyniku. Czasem pomysł, który wyglądał okej na kartce, w przestrzeni całkowicie traci sens. Innym razem okazuje się, że nie przewidziałam jakiegoś drobiazgu i cała koncepcja się sypie. Są oczywiście też takie numery, że rozwiązanie w głowie było tylko niezłe, a w programie wygląda tak świetnie, że aż jestem w szoku, że sama je wymyśliłam. Ogólnie, jestem wdzięczna że ktoś wymyślił narzędzie takie jak Sketchup, które pozwala mi sprawdzić wszystkie moje pomysły, zanim ujrzą światło dzienne.

Konsultacje

To, że mój pomysł podoba się mnie, to dopiero połowa sukcesu. Konsultacje z klientami przeprowadzam zwykle mailowo – wysyłam widoki 3D, opisuję użyte rozwiązania, dodatki i materiały. Czasami zdarza się, że spotykam się z klientem osobiście – wtedy na spotkaniu pokazuję projekt w programie, a jeśli trzeba, to szybko nanoszę drobne zmiany. Zwykle przynoszę również tablet, na którym odpalam zdjęcia inspiracyjne albo palety barw. Pewnie lepiej w tym wypadku sprawdziłby się laptop z obrotowym ekranem, ale póki co, korzystam po prostu z dwóch sprzętów. Mam też ze sobą wzorniki i próbki, oraz oczywiście notes w którym spisuję wszystkie otrzymane wskazówki. Jakieś 10 minut po rozpoczęciu spotkania na stole zaczyna się robić ciasno, a pod koniec pod kartkami, wzornikami i sprzętem ginie cały blat. No cóż – to w końcu praca twórcza, więc twórczy bałagan uważam za wskazany 😉 Nie jestem pewna, czy właściciele kawiarni, w których przesiaduję podzielają moje zdanie.

Renderowanie wizualizacji

Mogę Cię zapewnić, że wszystko co słyszałaś o wizualizacjach od architektów czy projektantów to prawda. W tych żartach nie ma ani krzty wyolbrzymienia, a my tak naprawdę śmiejemy się przez łzy. Nawet na mocnym komputerze skomplikowane projekty potrafią renderować się po kilka godzin. W tym czasie komputer chodzi tak głośno, jakby szykował się do lotu a cała reszta programów niesamowicie zwalnia. Zwykle wtedy zostawiam go w spokoju i pracuję na drugim laptopie. Zanim jednak dojdzie do etapu renderowania, należy ustawić światła i materiały. Nad jednym pomieszczeniem pracuję od dwóch do pięciu godzin. Teraz już rozumiesz, dlaczego na słowo “render” architekci reagują tak nerwowo? 😉
A po godzinie buczenia Sketch wypluwa mi coś takiego: 
W ciągu dnia zwykle udaje mi się ukończyć 3 zadania – zwykle staram się pracować jednocześnie nad wszystkimi projektami, ale czasem nie udaje mi się poświęcić każdemu wystarczająco dużo uwagi w ciągu jednego dnia. Doba nie jest z gumy, a odpoczynek jest tak samo ważny jak praca – dlatego staram się zamykać komputer o 17-18. W niektóre dni tygodnia sprawa jest ułatwiona – chodzę na zajęcia hiszpańskiego i na siłownię, więc o konkretnej godzinie muszę po prostu wyjść z domu. W inne dni, cóż… Zdarza mi się zasiedzieć do 23 😉

Sprzęt

Jak mogłaś zauważyć, podczas pracy korzystam z kilku urządzeń. Projekty wykonuję na “dużym komputerze”, czyli machinie z mocnymi bebechami, która jest w stanie udźwignąć projekt całego mieszkania, wyrenderować go i jednocześnie nie wybuchnąć. Maile i inspiracje ogarniam na mniejszym laptopie, który wędruje ze mną po całym pokoju. Ten sam model zabieram też spotkania z klientami, razem z moim stareńkim tabletem. Dodając do tego telefon, daje to cztery urządzenia, które dzielnie towarzyszą mi na co dzień. 
Mimo, że aktualnie nie szukam nowego komputera, to po zobaczeniu filmiku z laptopem Lenovo Yoga 920 pomyślałam, że może udałoby mi się spakować wszystkie te sprzęty w jedną i to naprawdę ładną obudowę. A to bardzo kusząca sprawa, szczególnie że przy ewentualnych przeprowadzkach im mniej sprzętu – tym lepiej.
Laptop jest niewielki, więc bez problemu zmieściłby się w mojej torebce, a jak na swoją wielkość, ma naprawdę solidny procesor. Na tyle, że dałby radę wyrenderować wizkę w czasie porównywalnym do mojej kobyły. Jednocześnie dobrze sprawdziłby się na spotkaniach z klientami ze względu na mocną baterię (potrafi wytrzymać nawet do 15 godzin) i obrotowy, dotykowy ekran, ułatwiający prezentację projektu.

Podobnie jak mój stary tablet, Lenovo Yoga 920 posiada stylus a z tego narzędzia często i chętnie korzystam, kiedy nie mam pod ręką notesu. Nie jest to może to samo uczucie, co skrobanie ołówkiem po papierze, ale szansa na zgubienie notatek też jest dużo mniejsza. Jestem ciekawa, czy jest to wygodnie rozwiązane – jeśli tak, to może całkowicie przerzuciłabym się z kartek na wirtualny papier? 
Dodatkowymi plusami są dla mnie oczywiście: dobry ekran 4K (który oddaje faktyczny kolor użyty w projekcie), dźwięk przestrzenny (dla miłośniczki muzyki to świetna sprawa) i oczywiście wygląd. Nie jest raczej zdziwieniem że kolor “copper” całkowicie skradł moje serce, choć dwa pozostałe modele również wyglądają bardzo ciekawie
Miałam laptopa firmy Lenovo i dlatego poważnie rozważam kolejny zakup ich sprzętu. Mój IdeaPad wytrzymał ze mną 8 lat, był noszony w plecaku, leciał ze mną na wakacje i spędzał upojne noce nad projektami na studia. Napisałam na nim konspekt ustnej matury, pracę inżynierską, magisterską, ponad sto postów na bloga i milion głupich wiadomości. Niektóre wizualizacje, które znajdziesz w starszych postach, renderował mając 7 lat 😉

No i tak noszę się z tą myślą i zastanawiam, więc postanowiłam zapytać tutaj. Masz może jakieś doświadczenia z modelem Yoga 920? Jeśli go posiadasz, to w ogóle miodzio, a jeśli nie, to może widziałaś go u jakiegoś znajomego, który mógłby podzielić się opinią? Czy rzeczywiście jest to dobre połączenie laptopa torebkowego ze sprzętem do zadań specjalnych?

I jak podoba Ci się przeciętny dzień architekta wnętrz? 😉











Post powstał przy współpracy z marką Lenovo

”Advertisement””Advertisement”

Dodaj komentarz

Close Menu