Co chcę, a czego nie chcę mieć w kolejnym mieszkaniu?

Szukanie mieszkania przypomina poszukiwania idealnej sukienki na studniówkę – powinna być zielona, nie za krótka, nie za długa, nie za wąska, ale i nie bufiasta, bez świecidełek, ale też nie całkiem zwykła, z dekoltem w serek, ale nie za głębokim i najlepiej na cienkich ramiączkach. Aha, i jeszcze muszę się w nią zmieścić w tyłku, i żeby mi nie odstawała w talii.
Generalnie już wiesz, że nie znajdziesz kiecki, która spełni wszystkie wymagania, ale łudzisz się i kręcisz cały weekend po centrum handlowym, bo wydaje Ci się, że może jednak się uda. Bo ta pierwsza była fajna, ale granatowa, a trzecia była zielona, odpowiedniej długości i na ramiączkach, ale miała brzydki dekolt, a ta w tym sklepie na rogu w sumie fajna, tylko w cyckach mała.
A wreszcie i tak będziesz musiała iść na kompromis. Tylko że jak już dojdziesz do tego, co możesz odpuścić, okaże się, że tych sukienek, które spełniają Twoje ograniczone wymagania już nie ma w sklepach. Rozeszły się jak torebki Witchen w Lidlu, bo inne dziewczyny szybciej zrozumiały, że ideał nie istnieje. Górnolotne, ale prawdziwe jak cholera.
Dokładnie ta sama historia odbywa się przy próbie znalezienia mieszkania do wynajęcia. W głowie masz swoją wishlistę rzeczy, które chciałabyś mieć i tych, których absolutnie nie zaakceptujesz, a potem i tak wynajmujesz mieszkanie z niebieskimi szafkami w kuchni i zasłonką nad wanną. 
Ja też mam taką listę i dzisiaj zamierzam się nią z Tobą podzielić – wszyscy będziemy mogli nieźle się pośmiać, kiedy skonfrontuję ją z faktycznym stanem następnego mieszkania 😉 

Moje aktualne mieszkanie nie jest idealne – jednak trzy lata, które już w nim spędziłam pomogły mi ułożyć listę życzeń i koszmarów, dotyczących kolejnego lokum. Bo to tak jest – niektórych rzeczy kompletnie się nie docenia, a potem okazuje się, że jednak nie da się bez nich żyć. Czasem z kolei coś, co wydawało się być drobną niedogodnością, w codziennym życiu staje się ogromną udręką. Na liście mam zarówno pierwsze, jak i drugie elementy 😉 To lecimy!
Co chcę mieć w następnym mieszkaniu?
Zmywarkę
Napisałam już list do Świętego Mikołaja i dmuchałam świeczki na urodzinowym torcie z życzeniem, żeby w moim mieszkaniu pojawiła się zmywarka. Niestety – do tej pory jej nie ma, więc obawiam się, że nie byłam wystarczająco grzeczna w tym roku. Zmywanie garów jest naszym najbardziej znienawidzonym obowiązkiem domowym, więc zmywarka zaoszczędziłaby nam kłótni o to, czyja jest ta szklanka, która została na parapecie i kto tym razem myje ruszty od grilla. A to, wierzcie mi – są najpoważniejsze i najgłośniejsze kłótnie w naszym domu.
Osobną sypialnię
Choć naszą wnękę sypialnianą bardzo lubię i szanuję, to jednak tęskno mi do osobnego pomieszczenia, w którym miałabym równiutko pościelone łóżko, na którym nikt nie kładłby się z laptopem w dresach (okej, jestem trochę poschizowana na tym punkcie). Brak osobnej sypialni stał się szczególnie uciążliwy od kiedy zaczęłam pracować w domu, bo nie mam w mieszkaniu takiego miejsca, które służy wyłącznie do odpoczynku. Myślę że takie rozwiązanie usprawniłoby mentalne “wychodzenie z pracy”.


Balkon
Miałam tylko przez chwilę w poprzednim mieszkaniu i choć był mały i zupełnie nie osłaniał przed wzrokiem sąsiadów, to i tak bardzo się polubiliśmy. Moim marzeniem jest balkon albo taras, na którym będzie sięgało wifi, gdzie postawię stolik i krzesło i będę mogła udawać, ze pracuję. Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie doceniają swoich balkonów i zastawiają je gratami, albo używają wyłącznie do suszenia prania. WTF?

O, właśnie mi się przypomniało, że zamiast balkonu mogłoby też być wyjście na dach.

Miejsce do chilloutu
Noo, dobra, to już jest trochę takie widzimisie, ale chciałabym mieć w mieszkaniu kąt, w którym mogłabym rzucić jakiś materac albo niską kanapę, mnóstwo poduszek, powiesić kolorowe lampki, postawić adapter i zniknąć przed całym światem raz albo dwa razy w tygodniu. Wiesz, o co mi chodzi.

Duże biurko z regałem w pobliżu
Moje biurko, które mam zamiar pokazać Wam w jednym z najbliższych wpisów, jest bardzo fajne i naprawdę świetnie mi służy. Problem polega jednak na tym, że nie mieszczę się na nim z moimi papierami i pierdołami. Zajęłam już parapet, jedną szufladę w komodzie, część półki pod stolikiem i dwa kartony. Najgorsze, że prawie nigdy nie wiem, co jest gdzie i przez to znalezienie dziurkacza (który był mi potrzebny do stworzenia tutorialu na zimowe pudełko) przerodziło się w półgodzinne przekopywanie pokoju. Fajnie by było mieć jedno miejsce, w którym w jako – takim porządku mogłabym trzymać wszystkie swoje szpargały.

Widok na ocean
To pojechałam 😉 No ale generalnie – jakiś widok. Teraz mamy okna na wnętrze kwartału i choć ma to swoje plusy (jest ciche i wygląda nieźle na zdjęciach), to wolałabym, żeby coś się za tym oknem działo. Lubię czasem posiedzieć jak te osiedlowe babcie na parapecie i popatrzeć na jakąś dramę. A tu nic, cisza.
Post udostępniony przez Justyna (@juzjawasurzadze)

Czego nie chcę mieć w następnym mieszkaniu?
Wanny
Nie potrzebuję. Czas i ochotę na relaksującą kąpiel znajduję średnio raz na pół roku, a jak już wlezę do wody, to zaraz ktoś do mnie dzwoni, kot wchodzi do łazienki skorzystać z kuwety albo dzieje się inny  pożar czy kataklizm który powoduje że i tak nie mogę się odprężyć. A w ogóle to kąpiel w płatkach róż jest mocno przereklamowana, bo na filmach nikt nie pokazuje, że potem trzeba te wymoczone płatki wybierać z sitka. Branie prysznica w wannie też mnie nie przekonuje – zbyt wiele razy poślizgnęłam się, wyskakując na podłogę. Zdecydowanie wolę tradycyjny prysznic – najlepiej duży i z kabiną walk-in, w której nie trzeba spędzać pół dnia z gąbką. A jakby miał deszczownicę, to w ogóle byłoby idealnie.

Linoleum na podłodze
Nope, no more.
Kuchenki gazowej
Głównie ze względu na czyszczenie, ale też na to, że boję się ulatniania gazu. Mycie kuchenki gazowej to cała ceremonia, podczas gdy indukcję wystarczy przetrzeć ścierką z płynem do szyb – mnie to przekonuje. W kwestii samego gotowania – używałam różnych kuchenek i jak ktoś mi mówi, że na indukcji gorzej smakuje, to mam ochotę wysłać go do psychiatry.

Telewizora
Bo nie oglądam. Nie mam od przeszło czterech lat i ani razu za nim nie zapłakałam. A nie, w sumie raz – kiedy wyłączył się nam stream meczu i przegapiliśmy dwie bramki Lewandowskiego w ostatnich minutach. 
Narożnika
O, a to zaskoczenie. No bo jak to tak, bez narożnika? Ano właśnie – u mnie wygrywa zestaw kanapa + fotele/pufy. Z tego prostego względu, że siedzi się twarzą do siebie i można dowolnie zmieniać konfiguracje, w zależności od tego, co się robi. Narożnik nie sprzyja spotkaniom towarzyskim, a raczej gapieniu się w telewizor, którego, jak wiesz, też nie chcę mieć.

Starych mebli 
Ale wiesz, nie takich-fajnie-starych, tylko po prostu starych. Zapyziałej kanapy, niedojedzonej przez korniki szafki czy skrzypiącego krzesła. Zdecydowanie wolę standard “tania ikea”, bo przynajmniej wiem, że te meble nie śmierdzą i nie kryją w sobie kolonii insektów. Mam straszny opór przed mieszkaniami ze starym umeblowaniem, bo sprawiają wrażenie zaniedbanych i brudnych.
No dobra – oto moja lista 😉 Oczywiście mogłabym dopisać do niej takie nudne rzeczy jak pralka, piekarnik czy drzwi do łazienki, ale nie o takie oczywistości mi chodziło. Chciałam pokazać, jak różne mogą być oczekiwania ludzi, w stosunku do mieszkań. Ktoś inny może nie wyobrażać sobie łazienki bez wanny albo salonu bez narożnika – i to jest całkowicie okej! 
To jak, podzielisz się ze mną swoją listą?

Dodaj komentarz

Close Menu