Minimalizm w mieszkaniu – co tak naprawdę oznacza?

Wielkie, białe pomieszczenie o błyszczącej podłodze, wyposażone w kilka mebli o dziwacznej formie. Taki obrazek większości z nas pokazuje się w głowie, gdy ktoś mówi “styl minimalistyczny”. Kojarzymy go z wnętrzami muzeów współczesnych, gdzie nie wiesz, czy to co oglądasz, to jeszcze sztuka, czy może siedzisko, na którym możesz usiąść, zmęczony obcowaniem z kulturą wysoką.
Według mnie, gdzieś w tej stylowej rozkminie, rozdmuchiwanej przez architektów, gazety wnętrzarskie i programy prowadzone przez szalonych projektantów, popieprzyliśmy kolejność. Przeglądamy najnowsze trendy, wymyślamy, w jakim stylu chcemy urządzić pomieszczenia w domu, a dopiero potem dopasowujemy do tych wnętrz nasze życie. A to nie tak – styl mieszkania powinien być wynikową stylu życia, jakie prowadzimy.
I tu docieramy do sedna stylu minimalistycznego – czyli, jak łatwo się domyślić, do minimalizmu samego w sobie.

Liczba posiadanych przedmiotów dla większości ludzi stanowi o ich statusie społecznym. Nie ma  znaczenia, czy mówimy o ubraniach, meblach, dekoracjach czy samochodach – im więcej (i oczywiście droższych) ich mamy, tym wyżej stoimy w wyimaginowanej hierarchii. I tym lepiej się  czujemy.
Spece od marketingu wykorzystują tę sytuację jak mogą – reklama jeszcze nigdy nie była tak agresywna i nie oddziaływała tak na emocje i uczucia. Potrzebujesz tych rzeczy, żeby być szczęśliwym, lepszym, mieć więcej czasu na relaks, na przebywanie z bliskimi, ble ble ble. Na każdy problem w Twoim życiu znajdzie się przedmiot, który pozwoli Ci go rozwiązać. 
A przynajmniej tak się nam wszystkim wydaje. 
Sami sobie zresztą też nie pomagamy. Z pobłażliwością patrzymy na ludzi którzy NIE MAJĄ – nowego modelu telefonu, modnej kurtki, samochodu, mieszkania. Im człowiek starszy, tym większy bagaż powinien posiadać – nikogo nie dziwi, że dwudziestolatek nie ma auta, ale już czteroosobowa rodzina? No dajcie spokój, powinna mieć przynajmniej jeden.
Najgorsze jest jednak to, że kupujemy rzeczy, których naprawdę nie potrzebujemy. Chcemy być przygotowani na każdą okazję, dlatego kupujemy specjalny zestaw do odśnieżania samochodu, mimo, że śnieg w tym roku spadł we Wrocławiu może ze trzy razy i na dobrą sprawę można by było go odgarnąć przyniesioną z domu zmiotką. Mamy zestaw kieliszków do wina, wódki, koniaku, nalewki, szklanki do whisky, soku, drinków, kufle do piwa, kubki do herbaty i filiżanki do kawy. 
A na co dzień i tak pijemy z tego samego, ulubionego kubka.
Pytanie – dlaczego? 
Mam wrażenie, że problem leży w dwóch kwestiach. Po pierwsze – nie znosimy być nieprzygotowani. Chcemy mieć nad wszystkim kontrolę. W momencie, w którym nie posiadamy przedmiotu, który by nam tą kontrolę zagwarantował, czujemy się totalnie wyprowadzeni z równowagi. Po drugie – wstydzimy się pożyczać. Boimy się, że ktoś pomyśli, że nie stać nas na komplet talerzy, książkę czy torebkę, dlatego wolimy kupić tą rzecz, mimo że po jednym użyciu wyląduje na górnej półce w szafie.
No i tu dobijamy do meritum sprawy – czyli tego, jak nasz charakter i sposób życia przekłada się na sposób, w jaki mieszkamy.
Kupujemy jak głupie osły – powody, jakimi się kierujemy, nie są już w tym momencie ważne – chodzi o sam fakt nabywania rzeczy. Rzeczy, które musimy potem gdzieś przechować. Dlatego budujemy potężne domy o powierzchni kilkuset metrów kwadratowych, w których planujemy ogromne szafy, wielkie spiżarnie i długie ciągi zabudowy. Wszystko jest spoko, dopóki stać nas na taką przestrzeń. Problem pojawia się wtedy, kiedy nasze niewielkie mieszkanie nie jest w stanie przyjąć wszystkich przedmiotów, które posiadamy. Ciągle nabywamy nowe rzeczy, nie rozstając się ze starymi – bo szkoda, bo przyda się, bo jeszcze do tego schudnę, bo będzie dla wnuka. Zaczyna się robić ciasno, przytłaczająco, a dom przestaje służyć nam – zaczyna służyć naszym rzeczom. 
A receptą na to wszystko jest jedno słowo – minimalizm.
Założenie jest bardzo proste – masz dokładnie tyle rzeczy, ile potrzebujesz. Minimalizm często błędnie postrzegany jest jako zmuszenie do wyrzucenia określonej części swoich rzeczy. Otóż nie – ta filozofia wcale nie każe Ci liczyć przedmiotów, które posiadasz, ani rozstawać się z tymi, które kochasz. Nauczy Cię za to, jak nabrać dystansu do przedmiotów, kupowania i posiadania. A to, w dzisiejszym świecie jest ogromnie ważna umiejętność.
Minimalizm mówi o tym, żeby pozostawić wokół siebie wyłącznie przedmioty niezbędne. Ja dodałabym jeszcze do tego te, które są piękne – których widok sprawia, że dobrze się czujemy. Co więc stanie się, jeśli pozbędziemy się całej reszty? Na pewno odzyskamy miejsce, zajęte do tej pory przez rzeczy – puste półki, drążki, szafki. Ale czy to o to chodzi? Oczywiście, że nie.
Odzyskane miejsce powinniśmy wykorzystać na to, czego nam brakuje – na większą kanapę, żeby wygodniej oglądać filmy. Na więcej blatu roboczego w kuchni, żeby przyjemniej było gotować. Wreszcie – na więcej słońca i przestrzeni, jeśli to właśnie za tym tęsknimy najbardziej. Po prostu – na miejsce do życia, nie do składowania.
Według mnie, minimalistyczny styl we wnętrzu powinien być następstwem minimalistycznego stylu życia. W innym wypadku tworzymy iluzję – z jednej strony proste, gładkie przestrzenie, z drugiej – burdel w ogromnych szafach i za zamkniętymi, eleganckimi drzwiami. Nakupowane na wakacjach pamiątki, z ciężkim sercem chowane do pudeł. Przytłaczająca, zabudowana kuchnia, ukrywająca kupę sprzętów i akcesoriów, których codzienne stosowanie jest trudne i niewygodne. Mieszkanie pomniejszone o połowę przez szafy, schowki, szafki i składziki. No i po co?
Dopasuj styl swojego mieszkania do stylu swojego życia. Ono jest za krótkie, by udawać kogoś, kim się nie jest!
Ten post to dla mnie taki manifest, głównie zainicjowany przez moją przeprowadzkę. Nie zdawałam sobie sprawy, ile rzeczy nagromadziłam przez pięć lat mieszkania we Wrocławiu. To niesamowite! Większość z nich wyrzuciłam/oddałam/sprzedałam, a tylko część przyjechała ze mną do nowego mieszkania. I tak zbyt duża – ale to zauważyłam dopiero w momencie, kiedy zaczęłam się rozpakowywać 😉 
Idea minimalizmu jest super. Pozwala mi na poczucie, że nie zawsze na wszystko muszę być przygotowana. Pomaga w nawiązywaniu kontaktów – choćby przez pożyczenie czegoś lub przyznanie się, że nie posiadasz pewnych rzeczy, i to jest okej. Jedni spytają, czy Cię nie stać. Inni przyniosą tą rzecz ze sobą – od Ciebie zależy, jakimi ludźmi wolisz się otaczać.
Zamierzam przykładać dużo większą wagę do tego, co posiadam, i co kupuję – i Ciebie też do tego gorąco zachęcam. Nie dajmy się przygnieść przez ciężar własnego dobytku 😉

Dodaj komentarz

Close Menu