Praca w domu. Jak wygląda nasze domowe biuro?

Ten post, to najbardziej przeciągany temat na blogu od czasu posta z remontem łazienki.
Nie mam pojęcia, dlaczego wpisy z kategorii moje mieszkanie zawsze lądują na końcu kolejki. Przecież tak lubię zapraszać do siebie ludzi – a taki post to, moim zdaniem, wirtualna kawa wypita z Tobą w moim mieszkaniu. Mam nadzieję, że też tak czujesz!
Tak czy inaczej – wreszcie się doczekaliśmy. W sumie rychło w czas, bo w przyszłym tygodniu wyprowadzamy się z tego mieszkania 😉 I to chyba właśnie wyprowadzka zmobilizowała mnie do ruszenia tematu, który obiecałam już kupę czasu temu.
A więc zapraszam w moje skromne, jednopokojowe progi – tym razem do gabinetu 😉

Praca w domu to bardzo atrakcyjny temat – coraz więcej ludzi zaczyna doceniać niewątpliwe zalety tego systemu: zmienne godziny pracy, większa elastyczność, brak dojazdów, a co za tym idzie – mniej zmarnowanego w śmierdzącym tramwaju czasu. Chciałabym dodać swoją cegiełkę do tej dyskusji, ponieważ już ponad rok pracuję zdalnie – najpierw głównie nad blogiem, a od czerwca 2017r – także projektując Wasze mieszkania. 

Każdy, kto pracuje w domu wie, że zaleganie na kanapie z laptopem na kolanach, które z początku wydaje się tak fantastyczne (najlepiej jeszcze w spodniach od dresu i bez stanika), po pewnym czasie staje się męczące. Wtedy niezbędne staje się miejsce pracy – w naszym wypadku są to dwa spore biurka skompletowane w IKEA. Dlaczego dwa? Ponieważ tak nam się szczęśliwie złożyło, że oboje możemy pracować zdalnie 🙂
Nasz gabinet nie ma wydzielonego pomieszczenia. Nie jest nawet jakkolwiek oddzielony od reszty pokoju – jest jego integralną częścią, tak samo jak praca jest częścią naszego życia 😉 Nawet gdybym miała osobny pokój, który mogłabym przeznaczyć na biuro, raczej bym się na to nie skusiła. Pomysł, że miałabym siedzieć zamknięta w pomieszczeniu przeznaczonym tylko do pracy, zupełnie do mnie nie trafia. No bo czym się to różni od pracy w kubiku w open space jakiejś wielkiej korporacji? Chyba tylko tym, że możesz siedzieć w poplamionych zupą leginsach.

Planując nasze miejsce do pracy chciałam, żeby był to wydzielony kąt, w którym łatwo będzie się skupić. Dlatego też biurka są odwrócone przodem do ściany (czy w moim wypadku – okna), a nie zwrócone w kierunku pokoju. Dzięki temu nie rozprasza mnie leżąca na kanapie sterta ciuchów do schowania czy ganiający za piłką kot. W związku z tym, że okna naszego mieszkania wychodzą na wnętrze kwartału, tam też zwykle nic się nie dzieje. Z nudów biorę się więc do roboty 😉
Gdybym pokazała Ci zdjęcie naszego biura bez żadnego wprowadzenia, i tak na pewno szybko odgadłabyś, które biurko jest czyje. Ja mam wieczny rozpierdol, mnóstwo kartek, wydruków, rysunków i długopisów, podczas gdy u Bartka panuje niesamowity spokój i minimalizm. U mnie stosy segregatorów, albumów i szkicowników, u niego – jeden, malutki notesik. Na moim biurku znajdziesz jeden laptop, na jego natomiast – kilka kilogramów sprzętu 😉 Wszystko to oczywiście sprowadza się do specyfiki naszej pracy – mojej, mocno kreatywnej i twórczej i jego – analitycznej, polegającej na znajdowaniu rozwiązań konkretnych problemów. Według mnie to fascynujące zjawisko – na pierwszy rzut oka widać, jak przestrzeń musiała dopasować się do użytkownika. To dlatego tak często zwracam uwagę na to, żeby zawsze patrzeć na wnętrza przez pryzmat swoich potrzeb i przyzwyczajeń!

Co jest dla mnie najważniejsze w moim miejscu pracy? 
Przede wszystkim światło dzienne – dla projektanta, który stale posługuje się kolorami i wzornikami, to jeden z najważniejszych elementów. Okno nad biurkiem posiada też dodatkową zaletę – wszystkie niezbędne dokumenty i wzorniki mam na wyciągnięcie ręki. 

Nie wyobrażam też sobie biurka bez roślin. Nie wiem, na ile to prawda, ale mówią, że patrzenie na zieleń pomaga zrelaksować zmęczone patrzeniem w ekran oczy. Może tak, może nie, ale nie da się ukryć, że jest to niezły argument za kupieniem kolejnego doniczkowca 😉 

Bardzo ważne są dla mnie także dobre głośniki – podczas pracy cały czas leci muzyka, więc malutkie, bzyczące radio nie wchodzi w grę. Podczas projektowania słucham bardzo różnych rzeczy – poczynając od najnowszej płyty Eminema, przez Latino aż do Xaviera Rudda (tego ostatniego szczególnie polecam przesłuchać!), natomiast do pisania polecam playlistę Mellow Beats i Zen: Indie Folk for Focus.

A co bym zmieniła?
Na pewno krzesło. Choć nakryte baranem faktycznie wygląda jak wyjęte z pinteresta, po kilku godzinach tyłek uprzejmie mi przypomina, ze to tylko zwykłe krzesło z sieciówki za kilkadziesiąt złotych. Znalezienie odpowiedniego modelu to jednak spory problem, bo zwykle siedzę zwinięta w precel i wszystkie siedziska prędzej czy później i tak stają się niewygodne. Myślałam nad piłką, ale boję się, że szybko mi się znudzi i wrócę do odciskania sobie pięty na półdupku. Masz jakieś rady?

Chętnie dodałabym też miejsce na przechowywanie wszystkich niezbędnych gratów. Wzorniki, katalogi, papiery, dodatkowa elektronika – to wszystko zajmuje połowę pokoju i nigdy nie jestem  do końca pewna, gdzie co mam. Dałabym radę zapełnić tymi rzeczami jeszcze ze trzy takie parapety, więc w następnym biurze na pewno sprawię sobie jakiś solidny regał.
Zmieniłabym też osłonę okna. To mieszkanie ma bardzo dobrą ekspozycję i słońce wpada do niego przez większość dnia, przez co już o 13 muszę zasłaniać rolety, bo promienie naparzają mnie po oczach. Dużo lepiej sprawdziłyby się plisy, które rozsunęłabym tylko na tyle, by osłonić twarz przed słońcem, nie zaciemniając reszty pokoju.
Praca w domu – moje rady
Na koniec kilka słów na temat samej pracy zdalnej. Podczas rozmów z ludźmi, gdy wjeżdża ten temat, mnóstwo osób dziwi się i pyta – to nie nudzi ci się samej w domu? Otóż… nie 😉 Mimo, że jestem ekstremalną ekstrawertyczką, praca w domu niesamowicie mi pasuje. Nie muszę być nigdzie na konkretną godzinę (a to kolejna z moich cech – nie grzeszę punktualnością), mogę chodzić do pracy w dresach i z gilem do pasa i nikt nie będzie o tym wiedział, nie muszę szykować sobie pudełek z obiadem, ani kontrolować długości przerwy na kawę. A co ze spotkaniami z ludźmi? Cóż… Te nadrabiam po pracy 😉
Jeśli miałabym dać jakąkolwiek radę komuś, kto dopiero zaczyna pracę zdalną lub chce ją usprawnić, poleciłabym wypracowanie sobie pewnej rutyny. Mimo, że praca z domu kusi luźnym podejściem, warto nałożyć na siebie (przyjemny) reżim, żeby osiągać jako takie efekty. Przykładem takiej rutyny może być godzina, o której zaczynasz pracę lub ją kończysz, kolejność wykonywania zadań albo ilość i długość przerw. Dzięki takiemu podejściu robota nie rozwlecze Ci się na cały dzień, a Ty nie będziesz robiła wszystkiego w popłochu po nocach.

Mam jeszcze dwa tipy, które mocno poprawiły moją skuteczność w pracy. Pierwszy – wyłączenie wszystkich rozpraszaczy. Na komputerze, na którym pracuję mam zablokowanego feeda na fejsie (wtyczka do Chrome – News Feed Eradicator), na czas pracy wyciszam telefon i staram się ignorować zaczepki kota. Dzięki temu nie tracę pół godziny na dziesięć minut przeglądania internetu 😉
Drugim tipem jest wykorzystywanie przerw w pracy na obowiązki domowe. Czasami, kiedy mam blokadę i nie mogę poradzić sobie z projektem czy postem, idę pozmywać gary lub powiesić pranie. Oderwanie się na chwilę od problemu i zajęcie się czymś totalnie innym powoduje, że wracam do komputera ze świeżymi pomysłami. Albo przynajmniej z powieszonym praniem, a to zawsze jakiś achievement.
I co powiesz o takim domowym biurze? No i o samej idei pracy w domu? Pracujesz/pracowałaś, albo może chciałabyś tak pracować? Daj znać! 

Dodaj komentarz

Close Menu