Jak deweloperzy okłamują swoich klientów?

Pytanie w temacie ostre, bo takie właśnie powinno być. Tym razem wkurzyłam się nie na żarty.
Koniunktura sprzyja deweloperom – w zeszłym roku sprzedano rekordową liczbę mieszkań z rynku pierwotnego. Wokół mnie prawie wszyscy kupili, kupują lub mają w zamiarze kupić mieszkanie od którejś z czołowych firm. 
A deweloperzy wykorzystują ten trend jak tylko się da.
Jako architekt wnętrz na co dzień pracuję z ludźmi, którzy kupują mieszkania z rynku pierwotnego. Powiem tyle – mało kto jest zadowolony ze współpracy z deweloperem. Firmy mnożą utrudnienia, zniechęcają do przeróbek, grożą utratą gwarancji…
Ale to, co się odjebało przy jednej z ostatnich inwestycji, to już przechodzi ludzkie pojęcie.

Przy tym projekcie działam od samego początku, ponieważ inwestorem jest mój przyjaciel. Zaczęliśmy od wyboru mieszkania znajdującego się we wskazanej przez niego inwestycji. Nie było to łatwe, bo większość miała dziwne kąty, nieustawne pokoje lub długaśne korytarze. Na ich tle, wybrane przez nas mieszkanie prezentowało się nadzwyczaj dobrze. 

Co widzi inwestor?

To całkiem przyjemne, nieduże mieszkanko z jedną sypialnią – dokładnie to, czego potrzebowaliśmy. Jest przestronny salon z aneksem kuchennym, przedpokój z dużą szafą, sypialnia o wydłużonym kształcie i średniej wielkości łazienka. Z rzutu wynika, że w mieszkaniu znajdzie się sporo miejsca na przechowywanie, co jest dla nas dość ważną sprawą. Martwić może jedynie rozmiar aneksu, ale ze względu na to, że mieszkanie jest przewidziane dla maksymalnie dwóch osób, nie jest to aż taki duży problem. 
Co widzi architekt?
Mnie nie spodobał się szacht rozdzielający aneks od części wypoczynkowej, bo jak wiadomo – takiego elementu nie da się zmienić ani przesunąć – ale ostatecznie zdecydowaliśmy, że nie jest to tak duży problem, by przez niego rezygnować z tego mieszkania. Drugą sprawą było dziwaczne umiejscowienie toalety, w kącie przy drugim kominie wentylacyjnyme. Wyobrażasz sobie usiąść na tej misce? Nie wiem, może jakoś bokiem? Usytuowanie to jest dla mnie szczególnie dziwne z tego powodu, że na tej ścianie jest wystarczająco dużo miejsca, żeby odsunąć toaletę od szachtu na wymagane 20cm. Ale nie, lepiej odsunąć pralkę 😉 Mam wrażenie, że architektowi po prostu krzywo wkleiły się bloki.

Ale nie to jest najciekawszą sprawą. Bo słuchaj, tu jeszcze się coś nie zgadza. Nie zauważyłaś? Nic dziwnego – większość ludzi by to przegapiła. I ja nie sądzę, żeby było to przypadkowe działanie dewelopera – uważam, że jest to zabieg wykonany z pełną świadomością.
Spójrz na sypialnię. Jest wąska, ale na szczęście na tyle szeroka, by zmieścić łóżko i umożliwić przejście. Prawda?

Gówno prawda. Szerokość tego pomieszczenia to 239cm i nie jest to wystarczający wymiar, by stworzyć komfortowe przejście przy łóżku. Jednakże na rzucie wszystko wygląda cacy – a jest to spowodowane tym, że wrysowane łóżko ma długość dokładnie 200cm. Czyli mniej więcej o 10cm za mało, patrząc na przeciętne modele dostępne we wnętrzarskich sieciówkach. 200cm to długość przeciętnego materaca – dodaj do tego skrzynię, może jakiś zagłówek – i w ten sposób pozostaje nam jakieś 30cm na przejście. No ale słuchaj – gdyby sypialnia była narysowana tak jak poniżej, czyli z klasycznymi wymiarami, to czy nie zastanowiłabyś się dwa razy przed podjęciem ostatecznej decyzji?
Oczywiście można kupić łóżko o długości 200cm – są to tak zwane łóżka kontynentalne, które często spotyka się w hotelach. Można zmienić ustawienie sypialni. Można też przesunąć ścianę między salonem a sypialnią, tworząc w ten sposób wystarczającą ilość miejsca na przejście. Ale powiedz – czy nie jest to świadomym wprowadzeniem w błąd? Ile osób zauważy tą nieścisłość, a ile zaufa rysunkowi wykonanemu, przez – jakby nie było – profesjonalistów? 
My na szczęście zauważyliśmy ten wymiar i postanowiliśmy przesunąć ścianę o 30 centymetrów w stronę salonu. Dzięki temu zyskaliśmy sypialnię o szerokości 270cm, co daje wygodne przejście nawet przy klasycznej ramie łóżka. I gdyby chodziło tylko o szerokość sypialni, to nie rozdmuchiwałabym tak tej sprawy.
Ale okazuje się, że to jeszcze nie wszystko. Najciekawsze dopiero przed nami. 

Czego nie widzi nikt, dopóki nie poprosi o udostępnienie projektu technicznego mieszkania?
Żeby rzetelnie przygotować zmiany deweloperskie – czyli przesunąć wspomnianą wcześniej ścianę i nanieść jeszcze kilka innych poprawek, poprosiliśmy o przesłanie projektu budowlanego. Chciałam bezpośrednio na nim wrysować zmiany, żeby uniknąć jakichkolwiek nieścisłości. Jakież było moje zdziwienie, gdy po otworzeniu pliku zobaczyłam coś takiego: (poniższy screen to schemat przygotowany na szybko przeze mnie, ponieważ nie chcę na blogu udostępniać materiałów, przesłanych przez dewelopera)

Tak, to są grzejniki. Tak – zaprojektowane dokładnie w tym samym miejscu, w którym wrysowana była kanapa, stolik RTV i biurko. Kaloryfery skutecznie uniemożliwiają umiejscowienie tych mebli w sposób narysowany na rzucie, który widzieliśmy przed kupieniem mieszkania. Na tamtym rysunku grzejników nie było wcale – ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy że są zaprojektowane tak, że kolidują z proponowanym przez dewelopera rozmieszczeniem mebli! Wściekłam się na maksa – wnęka na kanapę skurczyła się do 189cm, i to przy założeniu, że część grzejnika jest zasłonięta meblem. Do tego problem z sensowną zabudową przy telewizorze i fakt, że kaloryfer w sypialni według rysunku grzeje centralnie w plecy biurka. Dodatkowo, chcąc przesunąć ścianę między salonem a sypialnią, trafiamy w sam środek grzejnika. Czy tylko ja widzę tu stek absurdów?

Zaczęliśmy zatem kombinować – biurko w sypialni nie było nam potrzebne, więc zrezygnowaliśmy z niego, zostawiając nieszczęsny grzejnik w spokoju. W salonie jednak nie było tak łatwo. Zdecydowaliśmy się usunąć wysoki kaloryfer przy kanapie (planowany miał aż 2,5m wysokości) i ten w pobliżu wyjścia na balkon i zastąpić je jednym, większym modelem, który umiejscowiłam na ścianie przy TV. Na podstawie uzyskanych od pani architekt danych obliczyłam pi razy drzwi, jaka moc jest nam potrzebna i wybrałam estetyczny, prosty grzejnik, który nie będzie szpecił salonu. Wyrysowałam zmiany, do maila załączyłam rzuty i propozycję grzejnika do potwierdzenia i kliknęłam wyślij.
I niesamowicie się zdziwiłam, kiedy otrzymałam odpowiedź. Okazało się, że oczywiście wszystkie zmiany są możliwe. Ale mimo, że przygotowałam rysunki techniczne, zaproponowałam model grzejnika i wysłałam EDYTOWALNY plik w rozszerzeniu, o które prosili, mój przyjaciel musi do tych poprawek… Dopłacić. Wyliczenie obejmowało przeliczenie mocy grzejnika (to jeszcze rozumiem) i uwaga – dostosowanie rysunków pod standard dewelopera.
Serio?
Czyli po to kupuje się mieszkanie, które jeszcze nie jest niczym innym, jak dziurą w ziemi, żeby dopłacać za zmianę kilku kresek w projekcie, które nota bene ktoś inny rozkminił i wrysował? Wiadomo, że to tańsza opcja niż rozwalanie ścian, które budowlańcy wymurują według projektu dewelopera i stawianie nowych, ale mimo to uważam ten proceder za spore przegięcie. 


via GIPHY

Tu historia się urywa, bo kilka dni temu klepnęliśmy zmiany dostarczone na projekcie wykonanym w standardzie dewelopera (z kilkoma drobnymi pomyłkami, BTW) i czekamy. Coś mi się wydaje, że to nie koniec przepychanek, ale cholera – mam nadzieję, że tym razem się mylę. Dobrze się złożyło, że byliśmy we dwójkę – ja z trochę większą wiedzą techniczną i on, z większą kulturą osobistą i cierpliwością. Gdyby to mi przyszło chodzić na te spotkania, rozniosłabym to biuro w cholerę. 

O co tutaj chodzi?
Wiesz, że to nie jest jedyny, odrealniony przypadek? Ostatnio projektowałam sypialnię, w której na rzucie łóżko miało długość 195cm. I nie, nie był to pokój dziecięcy 😉 Na szczęście i tu udało się pozmieniać tak, by wszystko zmieścić. Kilka dni temu z kolei napisała do mnie klientka, z którą zakończyłam już współpracę – projektowałyśmy całe mieszkanie. Okazało się, że jest ona w trakcie wypowiadania umowy na to właśnie mieszkanie z deweloperem, który… budował blok niezgodnie z projektem. Co więcej – chciał przekupić inspektora budowlanego! Nic dziwnego, że dziewczyna zrezygnowała 😉
Oczywiście nie twierdzę, że wszyscy deweloperzy są źli. Wręcz przeciwnie – mam nadzieję, że większość firm jest rzetelna, konkretna i pomocna. Chciałabym, żeby tak było – inwestorzy, architekci wnętrz i deweloperzy tworzą coś w rodzaju miłosnego trójkącika i dobrze by było, żeby wszystko szło prosto i sprawnie. Niestety, bywa różnie.
Morał
Każda dobra historia kończy się morałem i tak będzie i tutaj. Ludzie – sprawdzajcie wszystko dokładnie przed podjęciem ostatecznej decyzji! Ja rozumiem, że szał, emocje, przyspieszone bicie serca, ale jeśli nie jesteście w stanie ogarnąć tego sami, weźcie kogoś do pomocy. Każcie sobie wszystko pokazać i potwierdzić (najlepiej na piśmie). To nie jest zakup telewizora. To nawet nie jest zakup samochodu. To inwestycja, którą spłaca się zwykle przez kilkanaście – kilkadziesiąt lat. Tu nie ma zbyt wiele miejsca na pomyłki 😉
A nie wszystkie pożary da się tak łatwo ugasić.

Dodaj komentarz

Close Menu