Nuestra casa, czyli nasze hiszpańskie mieszkanie

Jeśli śledzisz na bieżąco mojego bloga, to wiesz już, że dwa tygodnie temu przeprowadziłam się na Gran Canarię. Jeśli nie śledzisz, to well… Niespodzianka 😉

Nie da się ukryć, że to przedsięwzięcie było szeregiem wyzwań. Największym jednak – przynajmniej w moim odczuciu – było znalezienie mieszkania. Okazało się to dużo trudniejsze, niż początkowo nam się wydawało i to właśnie przez mieszkanie musieliśmy odłożyć przeprowadzkę o kilka tygodni.

No ale nie poddaliśmy się! I dzięki temu uporowi mogę Ci dzisiaj pokazać kilka zdjęć z naszej nowej miejscówki  😉 Chodź, opowiem Ci jak to było!


Wyobraź sobie, że w pewnym momencie życia przychodzi Ci do głowy pomysł: wynajmę mieszkanie na drugim końcu świata. Co robisz?

Wiadomo – odpalasz przeglądarkę.

Okazuje się jednak, że na OLX ani Otodom nie mają ofert wynajmu w Las Palmas. I wtedy sprawa zaczyna się nieco komplikować 😉

Pomyśleliśmy, że im szybciej się za to zabierzemy, tym lepiej. Bilety lotnicze były na koniec stycznia, więc poszukiwania rozpoczęliśmy w grudniu. Nie znając jeszcze za bardzo języka, za pomocą google translate znaleźliśmy kilka stron z ogłoszeniami dotyczącymi mieszkań na wynajem. Pooglądaliśmy zdjęcia, wybraliśmy kilka najlepiej prezentujących się ofert i wysłaliśmy wiadomości do właścicieli.

Nie dostaliśmy odpowiedzi na żadną z nich.

Niedługo później okazało się, że mail nie jest tu zbyt popularnym środkiem komunikacji 😉 Króluje WhatsApp i to właśnie przez niego powinniśmy kontaktować się z właścicielami, czy agentami nieruchomości. No cóż, to na pewno nauka na przyszłość.

Zawiedzeni, że nie udało się nam kompletnie nic załatwić, postanowiliśmy odezwać się do kogoś, kto takimi rzeczami zajmuje się na co dzień. Znalazłam kilka osób, które reklamowały się na Facebooku jako “pomoc dla rodaków w Hiszpanii”. Zaczepiłam, powiedziałam o co chodzi, obgadałam warunki współpracy… I w większości przypadków, konwersacja się urywała. Nie wiem, być może słabo trafiłam, ale bardzo mocno zraziłam się do ludzi świadczących tego typu usługi. Słaba komunikacja, ceny z dupy, albo i lepiej – brak wyceny usługi, spowodowały, że postanowiliśmy dalej działać sami.

Skoro internet nie wypalił, wymyśliliśmy, że przylecimy tu na tydzień i poszukamy mieszkania osobiście. To generalnie był bardzo dobry pomysł, tyle że kompletnie nie wypalił. Włóczyliśmy się od biura do biura, próbując ustalić coś po angielsku, a potem nawet i łamanym hiszpańskim. Kilka osób zupełnie nas zlało, większość jednak usiłowała jakoś pomóc. Do czasu, aż wspominaliśmy o kocie. W tym momencie 90% agentów załamywało ręce – okazało się, że na rynku nie ma mieszkań dla ludzi ze zwierzętami. WTF?

Zapijając smutki czerwonym winem, wróciliśmy do domu. W międzyczasie postanowiłam napisać do Miniomków – pary, która założyła guest house na Teneryfie – z prośbą o radę. To właśnie od nich dowiedzieliśmy się, że styczeń jest jednym z najgorszych momentów na szukanie mieszkania na Kanarach – wiele emerytów z Europy zjeżdża się tu na zimę, żeby przeczekać mrozy. W sumie nic dziwnego – sami chcieliśmy być takimi emerytami 😉 Podjęliśmy więc niełatwą decyzję – przebukowaliśmy bilety na kwiecień!

Nie chciałam jednak czekać bezczynnie do kwietnia. Wpadłam na inny pomysł – zaczęłam szperać po Airbnb – moim ukochanym serwisie, na którym zawsze wynajmujemy mieszkania na wakacje. Znalazłam mieszkania, które pozwalały na przywiezienie zwierząt i napisałam do kilku właścicieli, czy nie zgodziliby się na wynajem długoterminowy.

I wiesz co? Udało się! Mamy świetne mieszkanie, w dzielnicy, na której nam zależało! Właścicielka (mówiąca po angielsku, co nie jest tu wcale taką oczywistością) bez najmniejszego problemu zgodziła się na Leona. To był strzał w dziesiątkę!

Lokalizacja jest niesamowita – dwie minuty do plaży, pod domem targ ze świeżymi warzywami, mnóstwo sklepów, kawiarni i pubów. Nie mogłabym sobie tego lepiej wymarzyć 🙂 Miejscówka idealna!

No dobra, to koniec gadania – zapraszam na mały tour!

Mieszkanie składa się z salonu, kuchni, łazienki i sypialni. Nie jest duże, ale zdecydowanie wystarczające dla naszej trójki 😉

Nowe domowe biuro, oczywiście w salonie <3

W kuchni jest wszystko, czego potrzeba. Muszę przyznać, ze z piekarnikiem się nam udało – w mało którym hiszpańskim mieszkaniu można go znaleźć!

Łazienka jest dość malutka, a dodatkowo drzwi w niej otwierają się do wewnątrz, więc generalnie nie ma tu jak poszaleć z aparatem. Resztę musisz sobie dopowiedzieć 😉

Sypialnia natomiast jest totalnie magiczna. To bez wątpienia moje ulubione pomieszczenie!

Leon też znalazł już swoją miejscówkę 😉

Ciekawą sprawą jest to, że mieszkania w Hiszpanii dzielą się na “exterior” i “interior“. Te pierwsze mają okna od ulicy. Drugie natomiast doświetlane są swojego rodzaju “kominami” – czyli po prostu dziurami w dachu budynku 😉 Nasze mieszkanie jest właśnie “interior” – wszystkie nasze okna wychodzą do wewnątrz.

Początkowo trochę mnie to martwiło. W końcu mieszkanie nie jest tak dobrze doświetlone, jak byłoby przy klasycznym ustawieniu. Okazuje się jednak, że ma to też sporo plusów – dzięki temu, nawet w piątkowy wieczór, gdy pod budynkiem odbywa się prawdziwa hiszpańska fiesta, u nas w mieszkaniu jest zupełnie cicho. Dodatkowo, swoje okna widzimy tylko my, więc nie musimy ich zasłaniać.

Pamiętasz jeszcze moją listę rzeczy, które chciałabym mieć w kolejnym mieszkaniu? Sprawdźmy, co się udało!

Zmywarka – nope, jeszcze się nie dorobiłam. Ale mamy tak mało naczyń, że w sumie muszę zmywać na bieżąco, albo jeść ze słoika. A więc spoko 😉

Osobna sypialnia – jesssst. I to jaka!

Balkon – balkonu nie ma, ale jest coś lepszego. DACH! SŁUCHAJ, MAMY WYJŚCIE NA DACH!

Dach był miłym gratisem, o którym nie wiedzieliśmy przed przyjazdem. Uwielbiam to miejsce <3

Miejsce do chilloutu – Fotel w sypialni i dach zdecydowanie się do tego nadają. Zaliczam!

Duże biurko z regałem – moje biurko jest niewielkie, ale co rano zajmuję część terytorium na Bartkowej części, więc jest spoko. Obok mam szafkę z dokumentami, więc wszystko mi się pięknie mieści.

Widok na ocean – haha 😉 Pisząc tą listę oczywiście wiedziałam o przeprowadzce 😉 Z okna widoku nie mam, za to z dachu widzę ocean, góry i jeszcze część miasta. Zaliczone!

A czego mieć nie chciałam?

Wanny – i super, mamy prysznic.

Linoleum – wszędzie płytki. Początkowo nie mogłam się przyzwyczaić, ale widząc, ile piachu codziennie nanosimy, cieszę się, że nie mam wykładziny 😉

Telewizor – cóż, jest – ale w sumie wygodnie będzie się na nim oglądało Netflixa,

Narożnik, stare meble – nie ma!

Czyli generalnie udało się całkiem nieźle 🙂 Najważniejsze jest jednak to, że naprawdę dobrze się tu czujemy. Mieszkanie jest wygodne, w pełni wyposażone i urządzone w naszym stylu. Uwielbiam te drobne detale!

Sporo osób było ciekawych, jak wygląda nasze nowe mieszkanie – mam więc nadzieję, że udało mi się tą ciekawość zaspokoić 🙂

A jak Tobie się podoba?

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz

Close Menu