Behind the scenes – jak powstaje post z Już ja wam urządzę to wnętrze

Cykl Już ja wam urządzę to wnętrze cieszył się sporą popularnością. Zaraz po zamknięciu zapisów czytelnicy pytali mnie, czy będzie kolejna seria – otóż będzie! Ale na pewno jeszcze nie teraz. Wpis z projektem to ogrom pracy – zarówno kreatywnej, jak i tej odtwórczej, dość mozolnej. To nie jest coś, co można machnąć w dwie godzinki, popijając wino (choć wino faktycznie odgrywa ważną rolę w procesie twórczym).
Dlatego dziś mam dla Ciebie wpis pokazujący, jak powstaje taki post. Od wybrania zgłoszenia, po wciśnięcie przycisku “opublikuj”. Wejdziemy przez kuchnię i obejrzymy wszystkie zakamarki -niczym Magda Gessler. Pokażę Ci nawet zakalca, jakiego ostatnio zdarzyło mi się upiec. 
No to chodź!

Praca nad projektem zaczyna się od wybrania zgłoszenia. Podczas tej serii zgłosiło się kilkadziesiąt osób! Wybór był naprawdę trudny. Nie powiem Ci, czym sugerowałam się wybierając konkretnego maila, bo… Nie wiem 😉 Czasami po prostu kliknęło albo błyskawicznie pojawił się pomysł na wnętrze, innym razem zauroczył mnie sposób, w jaki napisane było zgłoszenie… Zresztą, nieistotne, bo każda osoba, której zgłoszenie spełniało warunki, dostała ode mnie pomoc – tak jak obiecywałam na początku.
Przyjmijmy, że wybór został dokonany. Co dalej?
Zawsze, ale to zawsze zaczynam od sporządzenia notatek. Analogowo. Biorę kartkę i zapisuję wszystkie ważne informacje z maila i własne spostrzeżenia. Te zapiski wyglądają zwykle jak bazgroły przedszkolaka, ale pomagają mi zebrać myśli i o niczym nie zapomnieć. Zastanawiam się co zostaje, co wyjeżdża, co trzeba zmienić i jak. Dumam nad kolorystyką wnętrza, ustawieniem mebli i głównymi akcentami. 

Czasami pomysł jest jeszcze trochę mglisty – wtedy wspomagam się stronami dla pasjonatów wnętrz – przeglądam Homebooka, Pinteresta i ulubione blogi. Wciąż mam przy sobie kartkę i zapisuję wszystko, co przychodzi mi do głowy.
Kiedy główny zamysł mam gotowy, zabieram się za mniej porywającą część – przygotowanie modelu pomieszczenia. Korzystając z wymiarów podanych w mailu tworzę “pudełko“, które potem uzupełniam drzwiami, oknami i teksturami. Po tym etapie projekt wygląda tak:

Następnym krokiem jest dodanie mebli, które mają zostać po metamorfozie. Niektóre z nich (jak meble kuchenne, szafy, szafki itd) modeluję sama, inne (bardziej skomplikowane – kanapy, fotele) ściągam z ogromnej bazy dostępnych modeli. SketchUp ma wbudowaną wyszukiwarkę – dzięki temu znalezienie odpowiedniego łóżka jest mega łatwe.

Niektóre meble są bardziej oryginalne i ciężko jest znaleźć odpowiedni model. Tak było w przypadku stołu z ostatniego projektu – ściągnęłam więc nieco inny stoliczek i przerobiłam go tak, by wyglądał podobnie do oryginału. 

Kiedy mam już wszystkie modele mebli, które chcę pozostawić podczas metamorfozy, czas na nowości. Szukam odpowiednich produktów, posiłkując się notatkami. Na pewno zauważyłaś, że w moich propozycjach zwykle przewijają się te same marki: IKEA, JYSK, BRW, Home and You… To dlatego, że zależy mi na łatwej dostępności wszystkich mebli i akcesoriów, które sugeruję 🙂 Bez sensu proponować coś, po co trzeba jechać na drugi koniec Polski, nie?
W międzyczasie przestawiam, przesuwam, zmieniam kolory i tekstury… Ten proces potrafi trwać od trzech godzin do trzech dni i zawsze, ale to zawsze trwa dłużej, niż sobie założę. 

Ściany pomalowane? Wszystkie meble stoją? No to czas na najmilszą część – picowanie!
Dodaję tekstylia – wieszam firanki i układam poduszki i dywany. Dorzucam rośliny, obrazki i inne głupoty, które sprawiają, że projekt ożywa. Dekoracji w bazie jest mnóstwo – łatwo się zapomnieć i naściągać za dużo pierdół, których potem nie ma gdzie ustawiać. Been there, done that.

Ważne jest też dodanie typowych elementów, które upiększają wizualizacje – lustra, kwiaty w przezroczystych wazonach i oczywiście… widok za oknem. Ja robię to najbardziej łopatologicznym ze sposobów, który widzisz na screenie poniżej. Pewnie mogłabym bawić się specjalnymi narzędziami, które robią to lepiej, ale wiesz jak to jest – jeśli coś wygląda głupio, ale działa, to nie jest głupie.

Projekt jest skończony! Teraz już tylko wizualizacje.Nie powiedział żaden architekt wnętrz, nigdy.
Musisz wiedzieć, że renderowanie wizualizacji zabiera naprawdę sporo czasu i mocy obliczeniowej komputera. Najpierw należy ustawić wszystkie materiały – program sam nie wie, że lampa powinna świecić, a lustro odbijać światło. Te cechy należy im nadać. To mozolna robota i często po wyrenderowaniu okazuje się, że zapomniałaś o jednym, małym wazoniku, który zamiast być przezroczysty, zieje czernią. I dawaj, renderowanie od nowa.
Kiedy wszystkie materiały wiedzą, jak mają wyglądać, wciskam przycisk RENDER i modlę się, żeby nie wywaliło błędu. O, tak, to dość częsta sytuacja. Komputer nie wytrzymuje takiego obciążenia i wykrzacza program. Jeśli mam szczęście i SketchUp zaczyna renderować, idę sobie zrobić kawę.

A potem posprzątać łazienkę.
A potem skaczę do sklepu.
I robię sobie drugą kawę.
I nagle program wypluwa mi to. Oto zakalec, który zapowiedziałam wcześniej.

Zapomniałam włączyć świateł na zewnątrz. Zasłony z dużego okna też gdzieś wcięło. Kilkanaście minut renderowania po to, żeby zostać wrzuconym do kosza (a potem, na potrzeby tego posta z kosza wyjętym)

Czym rożni się render od zwykłego obrazka wyeksportowanego z programu? To widać na pierwszy rzut oka – w programie jedyną cechą, jaką możesz nadać materiałowi, jest przezroczystość. W renderze możesz dodać połysk,  fakturę, zaznaczyć, jak powinno odbijać się światło, albo kazać przedmiotowi się świecić. Do tego dochodzą światła i cienie, dzięki czemu projekt zaczyna przypominać prawdziwe wnętrze.

Różnice wyglądają mniej więcej tak:

Po wyrenderowaniu wizek, czas na postprodukcję. Ja robię bardzo subtelne zmiany – podkręcam nieco kontrast, zmieniam temperaturę kolorów, dodaję filtry i znak wodny. Czasami naprawiam jakieś błędy, które pojawiają się po wyrenderowaniu, ale generalnie staram się nie tracić na nie za wiele czasu. Jasne – niektórzy architekci tworzą takie prace, że ciężko odróżnić je od zdjęcia. Ja jednak wiem, że moi czytelnicy to ludzie z wyobraźnią i nie potrzebują bóg wie jakich efektów, żeby zrozumieć zamysł projektu 🙂

Okej, projekt gotowy – teraz zaczynam pracę nad postem. W pierwszej kolejności wyszukuję i zdobywam zdjęcia produktów które użyłam w projekcie i takich, które będą pasowały do wnętrza. Sklejam je w tematyczne tablice i przygotowuję podpisy z modelem, firmą, ceną i odnośnikiem do sklepu internetowego. Szczerze? Wprost nie znoszę robić podpisów.

Czasami do posta wklejam też inspiracje znalezione w sieci. Kompletuje więc zdjęcia, wizualizacje i propozycje produktów w jednym folderze – gotowe do umieszczenia w poście.

Na samiusieńkim końcu powstaje tekst. Znów zaczynam od notatek – właściwie każdy mój post ma swój początek w notatniku – ten na przykład powstał w tramwaju, co spowodowało że ledwo rozczytałam kolejne punkty.

Kiedy tekst jest gotowy, importuję zdjęcia i wstawiam w odpowiednie miejsca. Później post odpoczywa – zwykle zostawiam go dzień lub dwa. Po co? Żeby nabrać dystansu. Po tym leżakowaniu poprawiam i formatuję tekst i ustawiam post do publikacji. Koniec!

Jak widzisz, przygotowanie takiego wpisu to naprawdę sporo roboty. Ale wiesz co?

Uwielbiam to robić.

Ten cykl, moim zdaniem, był fantastyczny. Nie tylko pomogłam jednej, konkretnej osobie – dostałam sporo wiadomości, w których czytelnicy pisali, że pokazane metamorfozy zainspirowały ich do zmian we własnych wnętrzach. A świadomość, że moja praca inspiruje innych powoduje, że chce się robić więcej!

Nie mogę przyjechać do każdego i chwycić za wałek, żeby przemalować mu ściany. Mogę za to zrobić to, w czym jestem dobra – pokazać projekt, który sprawi, że jeszcze tego samego wieczora pobiegnie do Castoramy po farbę 😉

Ach, no i na koniec – tak, będzie kolejna seria! Informacje o zgłoszeniach pojawią się na blogu i Facebooku – więc jeśli jeszcze nie lubisz mojej strony, to koniecznie daj lajka – wtedy info na pewno Cię nie ominie.

Mam nadzieję, że spodobał Ci się post “z zaplecza”. Daj znać!

Dodaj komentarz

Close Menu