Metamorfoza łazienki

Urządzanie mieszkania to proces, którego nie powinno się zanadto pospieszać. 
No ale czasem można przegiąć, jak ja. Remont łazienki zaczęłam dokładnie 21 lipca, czyli jakieś… pół roku temu. I o ile ta część remontowa poszła całkiem sprawnie, tak wykończenie tego wnętrza trwało i trwało i trwało. Bo to nie mogłam się na lampki zdecydować, to gwoździ w ścianę wbić, to za mały kanał do kabla kupiłam… Nawet ramki musiały odleżeć swój miesiąc.
Ale nareszcie skończyłam i, niech mnie drzwi ścisną, jaka ja jestem z tej łazienki dumna!
Chodźcie, pokażę Wam jak to było.

Jak wiesz, mieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu. Jego standard jest… średni. No Sheraton to to nie jest. Ale Ci, którzy u nas byli wiedzą, że ma mnóstwo zalet – rozkład, wielkość, lokalizację (no i cenę). Dlatego pomimo, że początkowo mój zmysł estetyczny nie ogarniał, czemu do cholery podjęliśmy taką decyzję, postanowiliśmy je wynająć. Ale ja od razu wiedziałam, że będę sobie coś w nim zmieniać!

Na pierwszy ogień poszedł pokój, a jego część sypialnianą możesz zobaczyć tutaj. Reszty jeszcze nie pokazywałam, bo wciąż nad nią pracuję. I o ile kuchnia i przedpokój mogą jeszcze chwilkę poczekać, tak łazienka czekać nie mogła. A to z powodu panoszącej się w niej wilgoci.
Niestety, wentylacja w naszym budynku jest okrutnie słaba, przez co na ścianach i suficie co chwila pojawiały się nowe, ciemne plamki. Podjęliśmy więc decyzję – remont, teraz, już. Jak to wyglądało dosłownie na moment przed rozpoczęciem demolki? Ano tak.

Pierwszą rzeczą, którą należało zrobić, było dokładne oczyszczenie ścian i zbicie tynku, który wesoło sobie odłaził. Oczywiście najlepiej byłoby zbić cały tynk ze ścian i sufitów, ale wiecie… To miała być szybka i tania akcja. A więc powstały takie cudne wzorki.
Potem przyszedł czas na łatanie dziur. Wbrew pozorom, z tym poradzi sobie nawet laik! Wystarczy gotowa zaprawa i szpachelka. Szybko obleciałam wszystkie dziury i nierówności (ok, nie wszystkie, większość). Po wyschnięciu przeszlifowałam je gąbką ścierną – byle było. Serio, jakoś bardzo się nad tym nie rozczulałam.
Początkowo, ściany miały być czarne. Niestety, ze względu na ustawienie sanitariatów, za cholerę nie mogłam sięgnąć do narożnika ściany nad wanną. Dałam więc sobie spokój – nie było szans na dokładnie pomalowanie tej części łazienki. Nałożyliśmy grunt przeciwgrzybiczy, a potem dwie warstwy farby do kuchni i łazienek o podwyższonej odporności na wilgoć. Mam nadzieję, że to wystarczy.
Przez cały czas użytkowania łazienki w starej wersji, irytowały mnie trzy rzeczy – pomarańczowy, babciowy dekor nad płytkami, plastikowy zestaw lustro + lampki (tego ogólnie było więcej – szykowne granatowe półeczki i wieszaczki) i drzwi. Te rzeczy musiały przejść gruntowną metamorfozę.
Zacznijmy od dekoru – wiesz już, że płytki można pomalować i że są do tego odpowiednie farby. No, ja też wiedziałam. Ale chcąc maksymalnie obniżyć koszty remontu, postanowiłam spróbować czegoś innego, a mianowicie… Farby w sprayu. Kupiłam najtańszy, czarny, matowy spray w Castoramie. Obkleiłam płytki i ściany taśmą malarską, odtłuściłam, zatrudniłam do pomocy dwie dodatkowe ręce i zaczęłam testować. Szybko okazało się, że ten pomysł był trafiony w dziesiątkę! W pół godziny dekor był czarny. Tam, gdzie nie mogłam sięgnąć sprayem (na przykład za grzejnikiem), domalowałam emalią akrylową. Jasne, nie jest idealnie. Przejechanie ostrym narzędziem sprawia, że farba się zdziera. W niektórych miejscach spray prysnął mi na ścianę i musiałam poprawiać. Nie wszędzie jest też równo. Ale jak na prowizorkę za niecałe dwie dyszki, jest super.


Co dalej? Postanowiłam, że lustro zostanie, ale jego rama otrzyma nowe wykończenie. Na szczęście tu było o wiele łatwiej – lustro bez problemu rozkręciłam i popryskałam sprayem na dworze. Lampek zupełnie nie opłacało się ratować. Wjechały nowe, i choć początkowo nie byłam do nich przekonana, to po czasie stwierdzam że są bardzo fajne – miały nie rzucać się w oczy i tak właśnie jest. Uwaga – to najdroższy element całej metamorfozy, uwierzyłbyś?


Drzwi i framugi oczywiście też musiały zostać odświeżone. Kolor użyty na drzwiach (i framugach w całym domu) dziwił mnie od samego początku – kto i dlaczego wybrał taki wstrętny odcień brązu? W łazience brakowało mi ciemnego akcentu – skoro nie zdecydowałam się na czarne ściany, to może drzwi? Uznałam, że spróbuję. I tu okazało się, że pomysł chwycił. Czerń wylądowała jednak jedynie na skrzydle, a framuga i rama świetlika pozostały w bezpiecznej bieli. 
Drzwi pomalowałam zwykłą emalią akrylową o satynowym wykończeniu – szybko okazało się, że na tej powierzchni doskonale robi za farbę tablicową! Uwielbiam te drzwi – ciężko się im oprzeć, dlatego po każdym spotkaniu ze znajomymi zyskujemy nowe teksty i rysunki. Są super!
Żeby odświeżyć rury, które niestety idą po ścianie, użyłam metalicznego sprayu Śnieżki. Przy okazji oberwało się też rurze od zasłony prysznicowej i kilku innym drobiazgom. Niestety w naszej łazience przebiegają też wstręciuchowe rury od kanalizacji, z którymi nie bardzo da się cokolwiek zrobić. Przy tym remoncie postanowiłam pomalować je na biało, tą samą farbą, którą malowałam ściany, dzięki czemu trochę się wtopiły. Masz może pomysł, co jeszcze mogę z nimi zrobić? Będę wdzięczna za rady!
Ostatnim etapem tej metamorfozy były dodatki. Ponieważ założyłam, że chcę wydać jak najmniej kasy, postawiłam na recykling. A więc kubeczki na szczotki i waciki w pierwszym życiu były puszkami pełnymi pomidorów, a flaszka na płyn do płukania ust była… Sam wiesz, czym była 😉 Poza tym wykorzystałam posiadane już koszyki i wazon, sprayując je na czarno, żeby pasowały do reszty. Półka i skrzynka zostały pomalowane na biało emulsją do ścian.
Największym problemem jednak był dla mnie system przechowywania kosmetyków, których używam na co dzień i które chcę mieć pod ręką. Eksponowanie ich na półce nie wchodziło w grę, bo zależało mi na jak najmniejszej ilości kurzołapów. Z pomocą przyszła MakkireQu, która zrobiła dla mnie koszyk z papierowej wikliny dokładnie na taki wymiar, jaki sobie wymarzyłam. Duży, czarny, z wiekiem, które chowa cały ten pierdolnik. Super opcja – na pewno nie znalazłabym gotowca, który odpowiadałby wszystkim moim wymaganiom. Koszyk użytkuję już drugi miesiąc i sprawdza się rewelacyjnie. 


Wspominane przeze mnie we wpisie o urządzaniu łazienki tekstylia również robią robotę. Dywanik kupiłam w Biedronce za kilkanaście złotych, a zasłona to łup z lumpeksu – kosztowała mnie tylko trzy złote. To właśnie one sprawiają, że łazienka stała się kompletna. Wreszcie!
To co, gotowi na zestawienie before&after?

Ja się tylko zastanawiam – jak ja żyłam z tą łazienką tyle czasu? 😉
Ponieważ na blogu stale staram się udowadniać, że wcale nie potrzeba wielkiego portfela, żeby mieszkać przyjemnie i ładnie, postanowiłam zrobić zestawienie kosztów tego remontu. I oto, co mi wyszło:
Emulsja do ścian  46zł
Grunt przeciwgrzybiczy 20zł
Czarny spray 16zł
Miedziany spray (mój miałam z warsztatów Śnieżki z Poznania) 23zł
Biała emalia 15zł
Czarna emalia 15zł
Kanały do kabli 5zł/szt, użyłam dwa
Lampki 45zł/szt
Dywanik 15zł
Zasłona 3zł 
Pojemniki na przybory prysznicowe 2zł/szt
Czyli razem 259zł. Wszystkie pracy wykonaliśmy sami, za pomocą prostych narzędzi. Warto zaznaczyć, że nie zużyłam do końca żadnej farby, dzięki czemu zaoszczędzę przy kolejnych metamorfozach. Czyli co, da się? Da się! 
Jak podoba Ci się ta metamorfoza? To pierwszy raz, kiedy dzielę się taką treścią na blogu, więc jestem strasznie spragniona feedbacku. Powiesz mi, co myślisz o mojej łazience?
No i oczywiście zapraszam Cię na mojego facebooka 🙂

Dodaj komentarz

Close Menu